Informujemy, że strona www.olgarudnicka.pl.pl wykorzystuje pliki cookies do poprawnego działania. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień przeglądarki
odnośnie plików cookies oznacza zgodę na ich wykorzystywanie. Więcej informacji znajdziesz w polityce cookies.

nie pokazuj więcej
Untitled Document
Fragment powieści
Zacisze 13                                                  « powrót
Kup książkę »

Marta wracała z porannego biegu z Tofikiem, gdy z naprzeciwka wybiegł Damian. Skręciła, decydując się w ostatniej chwili na jeszcze jedno okrążenie. Nie miała ochoty się z nim spotkać. Niestety, jej pies-zdrajca w radosnych podskokach podbiegł do Damiana. Nie mogła porzucić Tofika. Chcąc nie chcąc, musiała zawrócić i się przywitać.
- Cześć. Ten pies cię zamęczy, jeśli mu na wszystko będziesz pozwalał. - Uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Lubię psy. - Damian rzucił Tofikowi patyk, za którym ten popędził uszczęśliwiony. Spojrzał na Martę badawczo. Widział, że chciała uniknąć spotkania. Gdyby nie pies, udałoby się jej. Miał nadzieję, że nie wygląda na zboczeńca. Innego wyjaśnienia, dlaczego ona go unika, nie widział. Nie jest odrażający, nie śmierdzi, nie narzuca się. Jest uprzejmy i kulturalny. Na początek powinno wystarczyć, zanim będzie musiał wykazać się innymi zaletami. Marta też nie wyglądała na kobietę, z którą byłoby coś nie tak. Chrust po ośmiu latach z pewnością jest już tylko wspomnieniem. Nie wierzył, żeby pozostawała wierna kryminaliście, którego ani razu nie odwiedziła w więzieniu. Zwłaszcza że jeśli Dorota ma rację i Marta Żywek, pseudonim Barbie, była kiedykolwiek związana ze środowiskiem przestępczym, to teraz wyszła już na prostą.
Nie wierzył, żeby mogła wszystko zmarnować dla trzeciorzędnego gangstera, co powiedział wczoraj Dorocie, ale ta argumentacja nie trafiła jej do przekonania.
Marta czuła się niezręcznie. Nie wiedziała, co powiedzieć. Zaczęła się rozciągać, robiąc zamaszyste skłony. Może sam sobie pójdzie?
- Podobał ci się film? - zapytał, rzucając ponownie zdyszanemu czworonogowi obśliniony patyk.
- Tak. - Zaczęła teraz biegać w miejscu. Miała nadzieję, że ta rozgrzewka uzmysłowi Damianowi, że jest zimno i zatrzymywanie jej nie jest w dobrym tonie.
- Mnie też. - Odebrał patyk od psa i rzucił ponownie.
Zerknął niepewnie na Martę. Nie patrzyła na niego, tylko obserwowała psa. Ewidentnie nie miała ochoty na znajomość z nim. Czuł się jak idiota. Marta nie zadawała sobie najmniejszego trudu rozmowy, jeśli można w ogóle było nazwać to rozmową. Sam miał co do tego wątpliwości. Niech Dorota sama ją podrywa, pomyślał z nagłą urazą. Dlaczego mam się ciągle zgadzać najej wszystkie głupie pomysły?!
- Muszę lecieć. - Podał jej patyk przyniesiony przez Tofika. - Sorry, przyjacielu. - Podrapał psa za uszami. - Innym razem.
- Zdrajca - powiedziała z dezaprobatą do psa, gdy Damian odbiegł kilkanaście metrów. Biedak nie rozumiał, w czym rzecz, ale czuł, że pani jest z niego niezadowolona. Na wszelki wypadek pomachał przepraszająco ogonem.

Wracała zdyszana do domu za Tofikiem, który wyrwał z radosnym szczekaniem do przodu. Przed furtką stała Aneta. Przytupywała w miejscu, zacierając dłonie.
- No, jesteś nareszcie. Ale zimno! - Pogłaskała dopominającego się piskami o pieszczotę psa.
- Cześć. Chyba nie wybierasz się na bieganie? - Zmierzyła koleżankę ironicznym spojrzeniem. Eleganckie kozaczki na szpilce i płaszcz z pewnością nie były odpowiednim strojem.
- Phi - prychnęła z pogardą Aneta. - Nie staram się nawet zrozumieć twojej pasji do biegania w taką pogodę.
- To co cię sprowadza o tak wczesnej porze? - Marta pchnęła furtkę, zapraszając gestem Anetę, by szła za nią.
- Samochód mi padł. Chciałam zapytać, czy możemy wziąć twój i wyskoczyć do Poznania na zakupy?
- Czy ja wiem? - zastanowiła się Marta. Właściwie nie miała nic specjalnego do roboty, a spędzenie samej całego dnia w domu, sam na sam z myślami, też jej nie pociągało. Poza tym ten Damian. Obawiała się, że może pojawić się z kolejnym zaproszeniem.
- Co masz innego do roboty? - przekonywała ją Aneta. - Klasówki? Poczekają.
- Dlaczego nie? - uznała ostatecznie Marta.

W drodze powrotnej z zakupów Aneta próbowała w samochodzie śpiewać z radiem, ale mimo wielu talentów tego jednego nie miała - dobrego głosu. Marta była w tak dobrym nastroju, że postanowiła znieść popisy wokalne koleżanki w milczeniu, mimo że różnica między godowym miauczeniem kota sąsiadów a śpiewem Anety nie wydawała się jej zbyt wielka.
Na poboczu szosy stał jakiś mężczyzna. Na widok świateł wybiegł na drogę i zaczął machać desperacko rękoma. Marta zatrzymała z niechęcią samochód. Na wszelki wypadek zatrzasnęła wszystkie zamki i dopiero wówczas uchyliła lekko okno. Tylko tyle, żeby słyszeć głos mężczyzny. Aneta tylko przewróciła oczami. Czasami miała wrażenie, że Marta to paranoiczka. W końcu ile osób bierze ze sobą gaz obezwładniający, idąc w biały dzień na zakupy, albo wozi klucz francuski pod siedzeniem samochodu?
- Dobry wieczór. - Nieznajomy wyraźnie się cieszył. - Przepraszam, ale silnik mi zgasł. Nie ruszy z miejsca. Może mnie pani podwieźć do miasta? - poprosił, nie kryjąc zdziwienia, że kierowca nie odkręcił mocniej szyby.
- Nie. - Marta nie zamierzała podwozić autostopowicza. Nigdy tego nie robiła. - Ale jak tylko dojadę, zgłoszę miejsce pana postoju pomocy drogowej - zaproponowała. Tak zupełnie bez pomocy nie mogła przecież go zostawić.
- Nie mam pieniędzy na pomoc drogową. - W tonie mężczyzny pojawiły się błagalne nuty, chociaż w pierwszej chwili odniosła wrażenie, że raczej maskują złość. - Nie może mnie pani podrzucić chociaż do rogatek?
- No, Marta, nie bądź taka. Nie możesz pana po ciemku tutaj zostawić. - Aneta, uśmiechając się kokieteryjnie, trąciła ją w ramię.
- Nie sprawię kłopotu - przekonywał pechowy kierowca.
- Co pan zrobi na miejscu? Skoro nie stać pana na ściągnięcie samochodu do warsztatu. - spytała nieufnie Marta, przyglądając się mu z niechęcią. Mężczyzna nie budził jej zaufania. Sprawiał nieprzyjemne wrażenie.
- Brat mieszka w Śremie. Weźmie mnie na hol - wyjaśnił.
- To może ja zadzwonię po prostu po pana brata? - zaproponowała.
- Jesteś nienormalna - syknęła Aneta. Odblokowała drzwi, zanim Marta zdążyła zaprotestować. - Niech pan wsiada. Podrzucimy pana.
Mężczyzna szybko wsiadł do środka. Marta tylko rzuciła jej złe spojrzenie. Nic nie mówiąc, ruszyła z miejsca. Im szybciej znajdą się na terenie zabudowanym, tym lepiej. Zerknęła we wsteczne lusterko. Mężczyzna wyglądał nieciekawie. Skórzana kurtka, ogolona głowa, tatuaż na szyi, szeroki kark. Gdyby spotkała go na ulicy, przeszłaby na drugą stronę, a teraz dzięki koleżance wiozła to indywiduum w samochodzie. Nie uwierzyła ani przez moment w historyjkę o bracie. Nie ma kasy, nie ma telefonu, ale brata mechanika ma. Ciekawe. Aneta za to nie miała najmniejszych obaw co do przybysza. Terkotała jak najęta. Marta dziwiła się czasami, jak tak różne osoby jak one dwie mogły się zaprzyjaźnić.
Zatrzymała się przy chodniku, gdy tylko wjechały do miasta.
- Proszę, dalej pan sobie poradzi - powiedziała oschle do pasażera.
- Daj spokój, Marta. Podwieźmy pana chociaż do centrum. - Aneta nie rozumiała zachowania przyjaciółki.
- Dziękuję, tutaj jest w sam raz. - Mężczyzna wysiadł. Widząc, że patrzy na nią z wrogością, Marta czuła dreszcz przechodzący jej po plecach. Aneta oczywiście niczego nie zauważyła. Pomachała wesoło ręką postaci patrzącej za odjeżdżającym samochodem.
- Dobrze, że chociaż adresu mu nie podałaś - odezwała się złośliwie Marta do zadowolonej nie wiadomo z czego koleżanki.
- Nie przesadzaj. Zwykła uprzejmość nic nie kosztuje.
- Nie rób tego więcej. - Marta wciąż czuła się nieswojo. - Nigdy nie zabieram nieznajomych. Nigdy! - podkreśliła.
- Przecież nic się nie stało. - Aneta nie rozumiała rozdrażnienia Marty.
- Tym razem! - rzuciła ostro. - Przepraszam. - Rozluźniła dłonie zaciśnięte na kierownicy. - Nie chciałam na ciebie nakrzyczeć. Po prostu jestem ostrożna. - Odetchnęła głęboko. Była bardziej poruszona, niż mogłaby podejrzewać, chociaż właściwie nic się nie wydarzyło.
- W porządku. - Aneta nie wdawała się w dyskusję. Nie rozumiała zachowania przyjaciółki, ale postanowiła uszanować jej zdanie. Widziała, że jest wytrącona z równowagi. Nie wiedziała nic o jej życiu sprzed przyjazdu do Śremu. Widocznie coś musiało się stać, myślała. To by wyjaśniało, dlaczego tak dziwnie się zachowuje. Czuła wyrzuty sumienia, że przez swój impulsywny charakter naraziła Martę na stres. Jeśli naprawdę ktoś ją napadł, to może ona jej to teraz przypomniała? W końcu nikt nie zachowuje się tak obsesyjnie. Przynajmniej nikt normalny.

Mężczyzna w czarnej skórzanej kurtce ukryty wśród parkowych drzew obserwował dom. Kilka tygodni zleciało, zanim znalazł w końcu kogoś, kto znał Barbie - jej koleżanka podała mu adres bez oporów. Poinformowała go nawet, że już wcześniej ktoś dowiadywał się o to samo. Jakaś kobieta. Podejrzewał, że dupa któregoś z jego kumpli. Miał nadzieję, że zdąży przed nimi. Chłopaki lada moment wyjdą. Nie miał zamiaru się dzielić. Lepiej dla Barbie, żeby nie zdążyła przewalić całej forsy. Miał z nią rachunki do wyrównania. Przez osiem lat ani jednej paczki, ani jednego listu. A on jej tak ufał. Jeszcze ta cholerna baba go wkurzyła. Gdyby nie to, że jechała samochodem z koleżanką, skończyłaby najpewniej w lesie. A przecież jego plan zakładał szybkie pojawienie się i równie szybkie zniknięcie.
Światła wewnątrz domu zgasły. Postanowił odczekać jeszcze z godzinę, żeby się upewnić, że nie zdarzy się nic nieprzewidzianego. Osiem lat z życiorysu to sporo. Nie miał zamiaru wracać do pierdla. Lepiej trochę odczekać, niż zawalić sprawę na początku. Zapalił kolejnego papierosa i zaciągnął się głęboko.
Dochodziła trzecia, gdy zdecydował, że już czas. Przeszedł powoli przez ulicę, rozglądając się czujnie na boki. Dzielnica była pogrążona we śnie. Zacisnął ręce na furtce, by ją przeskoczyć. Omal nie upadł, gdy ta po prostu otworzyła się pod jego ciężarem. Przykucnął pod żywopłotem i czekał. Najwyraźniej nikt niczego nie usłyszał. Upewniwszy się, że nic się nie dzieje, powoli, zgięty wpół, zbliżył się do domu. Okrążył go i znalazł się wśród rosnących gęsto krzewów. Na tyłach domu panowała ciemność, nieprzycinane gałązki skutecznie zasłaniały posesję przed wzrokiem ewentualnych przemykających ciemną ulicą przechodniów. O tej porze wprawdzie nikogo się nie spodziewał, ale wystarczyło się schylić, by umknąć przed niechcianymi spojrzeniami. Nawet, gdyby ktoś stanął przy samym ogrodzeniu, nie powinien go dostrzec. Pochylony, mimo egipskich ciemności szybko znalazł niewielkie okienko piwniczne. Na jego twarzy pojawił się pełen satysfakcji uśmiech. Nie było kraty. Wystarczyło po prostu zbić szybę. Miał nadzieję, że nikt nie usłyszy jej brzęku.
Jęknął z bólu i zaskoczenia, gdy otrzymał cios w tył czaszki. Upadł na kolana. Próbował się odwrócić i stanąć na nogi, ale stojąca nad nim postać uniosła wysoko trzymany w obu rękach owalny przedmiot i opuściła go z całej siły na jego głowę. Upadł i nie poruszył się więcej. Mimo to postać uderzyła jeszcze kilka razy.